A zaczęło się od słoiczka zniewalających, przepysznych konfitur z płatków róży. Dostałam je od pewnej wdzięcznej starszej pani. Nie mogłam wówczas wyjść z podziwu dla smaku, ale i pracy jaką trzeba było włożyć, aby zrobić takie cudo!
Dlaczego akurat mnie staruszka obdarowała tak pracochłonnym przetworem? Nie wiem.
Z każdego płatka, należy oderwać jasny koniuszek, którym był on umocowany do kwiatu (gdyż tam znajduje się goryczka). A następnie, należy płatki najlepiej ręcznie drewnianą kulą utrzeć z cukrem w makutrze. Zajmie to TROCHĘ czasu, bo trzeba to zrobić bardzo starannie.
Ale warto, wierzcie. Aromat jest tak intensywny, że do pączków nie daję samej konfitury, lecz mieszam ją wcześniej z inną owocową a i tak dominować będzie róża.
Niestety jak wszystko i te delicje też się skończyły. Jednak pragnienie, aby samej zrobić coś takiego, pozostało.
Zaczęłam więc poszukiwania róż o jadalnych płatkach i wspaniałym aromacie.
Tak oto zawitała do mego ogrodu róża stulistna oraz róża parkowa Louis Odier. W zeszłym roku kwiatów było jeszcze trochę za mało na przetwory, ale w tym kto wie, może ta wielka chwila już nadchodzi.
Po różach jadalnych przyszedł czas na piękny klomb z różami wielkokwiatowymi w naszej gminie… . Tak, tak, jechałyśmy z sąsiadką na rowerze i nie można było od nich oczu oderwać. Zauroczyły nas tak, że postanowiłyśmy spróbować zrobić z nich własne sadzonki. Pamiątką, po tym nie do końca udanym eksperymencie jest rosnący jeden jedyny krzaczek.
Co prawda nawet nie wiem jakiego koloru będą kwiaty – ale to nie ważne. To moja pierwsza róża, którą sama wyhodowałam!!!
I tak oto, co rusz w moim ogrodzie goszczą nowe przedstawicielki tego gatunku. Przedtem, nie miałam ich wcale. Róże zawsze były dla mnie takie z kolcami, no wiecie – skomplikowane.
Niezbyt urodzajna ziemia wkoło domu też nie obiecywała wielkich sukcesów ogrodniczych. ALE TA KONFITURA… No nie wiem, bakcyl jaki czy co? Spokoju mi nie daje!
Zaczęłam czytać o tych kwiatach, ich pielęgnacji o stanowisku uprawy – pomyślałam spróbuję to się przekonam, czy taki ten diabeł straszny!
Mam duży, stary, blisko 50-cio letni sad, wiosną zawsze sadzę w nim kolejne drzewa na miejsce tych które trzeba było już wykarczować.
Szkółkarz, u którego na wiosnę składam rokrocznie wizytę, tym razem jako bonus zaproponował: aby wziąć sobie róże, ostatnie które mu zostały. Poza informacją, że są to róże wielkokwiatowe i jaki mają kolor, nie wiele mi było o nich wiadomo.
Jedna niestety uschła, ale pozostałe cieszyły oczy przez całe lato wielkimi i pięknymi kwiatami.
Innym razem pewna letnia eskapada, zaowocowała znalezieniem w przydrożnym rowie pewnej ślicznotki. Ta różyczka miała bardzo długie 2-3 metrowe pędy, obsypane na końcach mnóstwem małych, ale pełnych kwiatów. Były one intensywnie różowe i nie pachniały.
Wigor z jakim ta roślina radziła sobie pośród chaszczy, mówił wiele o jej wytrwałości. Ale też i ziemia w tym miejscu, nie była taka jak wszędzie. Było w niej dużo próchnicy, prawie wcale kamieni i miała taki ciemno – brunatny kolor.
O wykopaniu jej nie było mowy! Gęstwina wszelakich badyli skutecznie ostudziła moje zapędy, a kolce podrapały ręce. Jednak kilka zdrewniałych pędów zabranych do domu i wsadzonych do mokrego piasku już pod koniec lata wypuściło pierwsze gałązki. Sadzonki już rosną- co cieszy mnie niezmiernie.
Nie opodal naszego domu trwa przebudowa drogi. Inwestycja ta jest dość sporych rozmiarów, więc kilkanaście okolicznych ogródków działkowych uległo likwidacji. Teren został wstępnie wyrównany i oczyszczony. Działkowicze co mogli to pozabierali, ale nie wszystko. Wiele roślin czekał smutny asfaltowo – betonowy los.
Jadąc samochodem, kątem oka zarejestrowałam na środku tego pobojowiska różową plamę. Kilka dni później wróciłam tam z szpadlem, by zaprosić do siebie zgoła inną różę od poprzednich.
Pokiereszowana, połamana, kilkuletnia zapewne już róża miała tylko parę kikutów, na których pączków i pustych pięciopłatkowych kwiatów mimo końca października było w bród.
Długo trwało wykopywanie tej bohaterki, bo korzenie zdążyły się już głęboko posadowić, ale jestem dobrej myśli…. W końcu w tym miejscu już nic dobrego jej czekać nie mogło. Różę przycięłam dosyć mocno, zabezpieczyłam skrócone korzenie maścią ogrodniczą.
Posadziłam w miejscu bardziej odpowiednim niż środek placu budowy i okopczykowałam przed zimą. Teraz lata doczekać już się nie mogę.
No i mamy już zimę. Pomyślałam, to od kwiatków sobie odpocznę, a tu: znowu róża, zimą z przemarzniętymi owocami śniegiem w szczerym polu obsypana! A to skarb, choć już nie taki pachnący i kwiatami nie uwodzi!
Trzeba te owoce koniecznie pozrywać, umyć, obrać i do garnuszka. Zalać wodą – pogotować, przetrzeć przez sito dosłodzić i do słoiczków. Bomba z witaminą C gotowa. A jak smakuje? Z konfiturą z płatków – nie wygra, tu nie ma cudownego aromatu kwiatów, ale jest inny subtelny, łagodniejszy i bardzo przyjemny w smaku. Taki aksamitny a zarazem delikatnie kwaskowy to coś dla konesera i osoby ceniącej nowe smaki.
Do świeżutkiej pachnącej bułeczki z masłem jak znalazł.
Gabriela Góralczyk z Opola
Nieważne, niewiele…
polecamy np te odmiany
symfonica