Elżbieta – a wszystko zaczęło się od róży … pomarszczonej.

Strona główna/Róże 2019/Elżbieta – a wszystko zaczęło się od róży … pomarszczonej.
Please wait...

A wszystko zaczęło się od róży … pomarszczonej.

            Moja miłość do róż drzemała we mnie, aż kilkadziesiąt lat. Już od początku dzieciństwa zachwycałam się różą rosnącą przy wejściu do naszego bardzo skromnego i zaludnionego domku, położonego na lubelskiej wsi.

            Róża była wyjątkowa, chociaż z nazwy nieznana. Ozdobiona licznymi, cudownie pachnącymi dużymi kwiatami, koloru różowopurpurowego. Miała około 1,5 m wysokości, bardzo dużo kolców i liści soczysto zielonych. Posiadała  mnóstwo płatków rozmieszczonych ściśle wokół żółtego środka, wypełnionego mnóstwem pręcików. A najważniejsze było to, że kwitła od późnej wiosny aż do jesieni. W związku z tym często wchodząc do domu i wychodząc z niego, mogłam zanurzyć nos w jej kwiatach i upajać się tym niesamowitym zapachem… .Ten zapach mnie rozmarzał  i powodował, że czułam się niezwykle uszczęśliwiona.

            Potem w dorosłym życiu widziałam podobne róże, ale z pojedynczymi płatkami, które jednak nigdy nie miały tyle płatków, co ta nasza róża.

             Lata mijały. Skończyłam się uczyć, znalazłam pracę, spotkałam tego „Jedynego na dobre i złe” i pojawiły się dzieci. Moje życie skupiło się wokół rodziny, pracy zawodowej, budowy domu i urządzaniu ogrodu. Nie przypuszczałam, że ogród stanie się moją wielką pasją, czasem nawet niezrozumiałą dla najbliższych. Po stresującej pracy, każdą wolną chwilę spędzałam w ogrodzie.

            W latach osiemdziesiątych, trudno było mieszkając na wsi, zdobyć ciekawą książkę o pielęgnacji roślin. Nie było bogato wyposażonych sklepów ogrodniczych, ani internetu. W gminnej bibliotece były takie książki, ale w tzw. księgozbiorze podręcznym. Czasem udawało mi się wypożyczyć je na weekend. Potem wygospodarowałam trochę pieniędzy  i zaprenumerowałam kwartalnik „Kwiaty”.

            Pewnego razu w 2008 r., przy okazji wyjazdu na konferencję, natrafiłam w księgarni na rewelacyjny poradnik „Wielka księga ogrodów. Sztuka zakładania i pielęgnacji”. Brookes J. – brytyjski projektant ogrodów, zawarł w niejwszystko, co warto wiedzieć, aby stworzyć ogród swoich marzeń. Lektura tej książki była bardzo fascynująca.

            Miałam zadbany warzywniak. Jednak najbardziej zależało mi, żeby było kolorowo wokół naszego domu, a więc, żeby kwitły rośliny od wiosny do przymrozków. Chcąc zrobić to jak najniższym kosztem, kupowałam nasiona, nauczyłam się ukorzeniać sadzonki krzewów. I tak powoli zaczęło robić się ładniej.

            Nasz teren wokół domu to gleba VI klasy, dziwnie poprzetykana połaciami samego piasku albo samej zbitej gliny. W wyniku obserwacji i wytrwałej pielęgnacji roślin, wiedziałam już, które tu nie chcą rosnąć, dlatego z nich rezygnowałam. W związku z brakiem urodzajnej gleby, o różach szlachetnych odmian, mogłam tylko pomarzyć. Podczas zagospodarowywania terenu, zauważyłam w pobliżu domu krzak dzikiej róży, kwitnącej na różowo. Wówczas pomyślałam, jeśli ta róża tu rośnie, to może posadzę obok różę, tę niezapomnianą z dzieciństwa. Pojechałam do mamy, żeby wykopać sadzonkę.  A tu smutna niespodzianka. Wujek, który wcześniej rozebrał nasz stary, rodzinny dom, dwa tygodnie wcześniej wykarczował i wyrzucił naszą różę. Byłam zdruzgotana i załamana. Jak tak można było? Dlaczego nie przesadził w inne miejsce? Taką różę wyrzucić? Wróciłam zdenerwowana i zrezygnowana do domu, że to koniec moich marzeń o przeniesieniu róży z mojego dzieciństwa do naszego nowego domu na Podlasiu Nadbużańskim. Na szczęście mama przypomniała, że kiedyś sąsiad odkopał od nas sadzonkę. Nie chcąc tracić czasu, udałyśmy się  uzbrojone w szpadel i wiadro do dalszych sąsiadów. W ten sposób stałam się przeszczęśliwą posiadaczką róży ze swojego dzieciństwa. Po kilku latach udało mi się ją rozmnożyć i przy drodze założyć z niej fragment żywopłotu nieformowanego. Aktualnie tę różę cenię nie tylko za zapach i kwiaty. Zbieram regularnie jej płatki i robię pyszne konfitury, syropy, suszę też płatki. Potem tymi przetworami częstuję, obdarowuję szczególnie bliskie mi osoby.

            Coraz częściej myślałam, skoro ta róża tak ładnie się rozrasta, to może zaryzykuję i posadzę więcej innych róż. W powiatowym mieście były róże, ale bez nazwy. Wybrałam dwie pnące: jasnoróżową i żółtą. Wyobraziłam, że będą się ładnie prezentować posadzone po obu stronach schodów do domu. Odpowiednio przygotowałam dołek, wzbogaciłam ziemię kompostem oraz zabezpieczyłam kopczykiem ziemi i świerkowymi gałązkami. Po trzech latach, ta różowa pięknie się rozrosła, systematycznie usuwałam przekwitnięte kwiaty i dzięki temu mogliśmy się cieszyć jej urokiem aż do przymrozków. Wobec tego, że żółtej nie pasowało miejsce (północno-zachodnią strona), wczesną wiosną przesadziłam ją w bardziej ciepłe i słoneczne miejsce.

            W moim ulubionym programie dla działkowców, usłyszałam o mało wymagających różach okrywowych, oczywiście kupiłam kilkanaście krzewów. Rzeczywiście, dobrze rosną nawet na słabej glebie, którą jednak trzeba wspomóc kompostem, później nawozem zrobionym z pokrzywy, bananów i pamiętać o podlewaniu w upalne dni.

            Znowu minęło kilka lat. Jesienią dostałam nagrodę jubileuszową za 40 lat pracy, nagrodę znaczną i ostatnią. Dlatego postanowiłam, że jej część przeznaczę na coś wyjątkowego, taką szczególną pamiątkę na długie lata. Nie spieszyłam z wydaniem pieniędzy. Przyszła zima, wieczory długie, więcej czasu na rozmyślania, pogłębianie wiedzy i planowanie nasadzeń, bo wciąż miałam jakiś niedosyt, ciągle mi czegoś brakowało w naszym ogrodzie. Wtedy przyszedł pomysł, żeby odważyć się i spróbować założyć różankę! Taka prawdziwą, z różami ze szkółki, a nie z targu lub ze sklepu, czyli bez nazwy gatunkowej. Chciałam tym razem od początku wiedzieć jak najwięcej o wymaganiach tych królowych kwiatów i mócsamodzielnie zdecydować o doborze róż. I wreszcie! Przy tej okazji dowiedziałam się, jak nazywa się ta róża z mojego dzieciństwa – róża pomarszczona, o pełnych kwiatach!Po przeanalizowaniu danych w internecie, stwierdziłam, że zamówię w szkółce www.rozaria.pl, ponieważ;

  1. Znajduje się w podobnej strefie klimatycznej.
  2. Bardzo spodobał mi się przejrzysty, niezwykle profesjonalny, szczegółowy i wyczerpujący układ treści na tej stronie internetowej, z podziałem na rodzaj, kolor, zapach, przeznaczenie, cechy, pochodzenie, wysokość, promocje i nowości.
  3. Dużo zdobyłam informacji również z porad zawartych w blogu na tej stronie.

            Po lekturze interesujących informacji, od razu dało się zauważyć, że uprawa róż to wielkie doświadczenie, ogromna pasja właścicieli, którzy ponadto mają imiona naszych dzieci :-)))

            Po szczegółowym zapoznaniu się z ofertą, miałam ułatwiony wybór. Postanowiłam, że wezmę przede wszystkim pod uwagę następujące kryteria:

– nasze warunki glebowe,

– wytrzymałość róż na mróz i choroby,

– powtarzanie kwitnienia,

– zapach.

            Na początku lutego złożyłam zamówienie. Zebrane wiadomości o wymaganiach róż, wydrukowałam i zamieściłam w skoroszycie pt. „Nasza różanka”. Następnie zaczęłam dokładnie planować nasadzenia. Chciałam uniknąć tzw. pstrokacizny, czyli zbyt dużej liczby kolorów, a jednocześnie przekonać się, które róże rzeczywiście poradzą sobie w naszych trudnych warunkach glebowych i klimatycznych. W związku z tym też, że mamy nierówny teren, zdecydowałam, że w I rzędzie posadzę wielkokwiatowe, w II rabatowe, w III najwyższe parkowe. Natomiast dla pnących zaprojektowałam altanę. Cały szkic, łącznie z nazwami i z zachowaniem odległości przeniosłam na papier. Oprócz tego zbliżone kolory umieściłam obok siebie. Zakupiłam również tabliczki do podpisania, ale jeszcze nie zdążyłam wykonać tego zadania.

            Po tych przygotowaniach, pozostało oczekiwać przesyłki z różami. Wkrótce jednak przekonałam się, że rzeczywiście, nie da się wszystkiego zaplanować. Na początku marca złamałam rękę. Przeraziłam się bardzo z wielu powodów. Jednym z nich było, co teraz stanie się z zamówionymi sadzonkami róż? Kto je posadzi? Dzieci daleko, mąż nie za bardzo lubi pracować w ogrodzie.

           Po raz kolejny przekonałam się, że mogę liczyć na moją kochaną rodzinę. Najpierw mąż znalazł i wynajął małą koparkę. Wtedy przyjechała córka z zięciem z Krakowa (ok. 500 km) i zaczęli przygotowywać miejsce pod założenie różanki. Po wybraniu ziemi postanowiliśmy wzbogacić naszą glebę spróchniałymi balami pozostałymi z rozbiórki domu, które mieszali warstwami z ziemią. Jak trafnie zauważył nasz zachwycony zięć: „Drewno z ziemi wyrosło i do ziemi wróciło”. Tak przygotowana ziemia czekała na sadzonki. Mąż mnie pocieszył, że mam się nie martwić, spróbuje je sam posadzić, tylko mam mówić i pokazywać gdzie.

            Wkrótce dotarły do nas róże, porządnie zapakowane i podpisane. Mąż zaopatrzył się w niezbędne narzędzia do sadzenia, a ja w plan nasadzeń i w ten sposób wspólnie rozpoczęliśmy historyczny moment, 10 lat po zamieszkaniu na tej ziemi –  zakładamy naszą różankę. Mąż mimo, że nie lubił prac ogrodowych, dzielnie kopał i sadził zgodnie z moimi wskazówkami, a ja w miarę możliwości przytrzymywałam sadzonki jedną zdrową ręką. W połowie pracy, nagle zrobiło się ciemno i niespodziewanie przyszła okropna śnieżyca. Ledwo mąż zdążył pozbierać rozstawione doniczki z różami i schować pod dach. Dwie noce były z przymrozkami, a więc przymusowa przerwa w sadzeniu. Zapanował niepokój, co to będzie z tymi posadzonymi różami? Pocieszałam się skrycie, że przecież pamiętaliśmy o głębszym sadzeniu i usypywaniu kopczyków. Po dwóch dniach znowu ociepliło się, śnieg stopił się i wróciliśmy do sadzenia. Tym razem już bez przeszkód zostały dokończone prace.

            Po kilku dniach, niespodziewanie, mąż zaproponował mi, żebym zaprojektowała i narysowała, jakie chcę pergole pod róże, to on mi je wyspawa z drutu. Po tygodniu pracy, nasz ogród wzbogacił się o cztery piękne prostokątne pergole i jedną stożkową. Po około trzech tygodniach ociepliło się, a ja rozpoczęłam swoje spacery wśród róż i podpatrywanie, czy już wypuszczają pączki.

            Aktualnie, pod koniec czerwca zdecydowana większość róż ładnie się rozrasta, a niektóre ku naszemu zdumieniu, nawet już w pierwszym roku obficie kwitną. U nas również panuje dotkliwa susza, trzeba podlewać, ale nie po liściach. Chcąc zatrzymać jak najwięcej wiloci w ziemi, okryłam ją kartonami. Następnie przykryłam je skoszoną trawą i tak rosną nasze różyczki w sianku.

            Teraz wszyscy nas odwiedzający, bardzo chętnie sami lub z nami, spacerują między różami i podziwiają ich kolor, zapach, kształt i wielkość. W związku z tym słychać, m.in: – Ach, jak to  pięknie wygląda! -O, jak mi tu dobrze się siedziało! – Ja tu zostaję!  – Popatrz na tą, jaka mała roślina, a jakie duże kwiaty. – A tu spójrz, duży krzew, obsypany małymi kwiatkami! – Co za zapach!  – Jakie bogactwo kolorów! – Ależ niesamowicie pachnie!

            A ja bardzo, ale to bardzo się cieszę, że wymyśliłam różankę i, że mimo tylu przeszkód, z pomocą rodziny udało nam się posadzić te śliczne różyczki, które też mogę podziwiać z okien domu. W każdej wolnej chwili, idę w tzw. gości do moich królowych. Patrzę, patrzę i zachwycam się tymi wyjątkowymi roślinami, tak pięknie kwitnącymi, każda na swój sposób. Podziwiam i  dziwię się, jak mądra jest natura, jak mądrzy i wytrwali są też ludzie – hodowcy róż. Każda róża jest inna, a jednocześnie piękna. Nie potrafiłabym wybrać i wskazać tę jedną, jedyną najpiękniejszą.

            Uważam, że w każdym ogrodzie, zawsze trzeba znaleźć miejsce na posadzenie róż – królewskich kwiatów, które dostarczą mnóstwo piękna, radości i satysfakcji. Praca przy różach, obserwowanie efektów swojej systematycznej pielęgnacji w postaci ślicznych kwiatuszków może być doskonałym sposobem na ruch, jak też lekiem na przeróżne życiowe problemy, a nawet depresję. Myślę, że te róże są też pamiątką naszego wspólnego trudu i powodem do dumy, że razem stworzyliśmy ten uroczy zakątek w ogrodzie.

Elżbieta Śnieżko

Wszystko zaczęło się od tej róży….

Zostaw komentarz