Sara – krótki fragment długiej historii

Strona główna/Róże 2019/Sara – krótki fragment długiej historii
Please wait...

Ogród przede wszystkim uczy mnie pokory, optymizmu i wytrwałości, zmieniania tego, co mogę zmienić i akceptowania tego, czego zmienić nie mogę.
Opisanie całej mojej przygody z ogrodnictwem i różami (choć dość krótkiej) zajęłoby kilka stron, więc postaram się ją streścić.
Niestety, w 2011 roku zmarł mój Dziadek. Dziadek był jedyną osobą, która zajmowała się ogrodem. Przez kolejne lata ogród zarastał chwastami i chorował. Tak upłynęło 7 lat. W zeszłym roku w Wielkanoc wyszłam do ogrodu, żeby zapakować do worka jakąś połamaną gałąź i już w ogrodzie zostałam. Całe to pobojowisko zaczęło mnie denerwować, więc rozpoczęła się ogromna walka, z planem bitwy o każdy kawałek ogrodu. W ogrodzie byłam wcześnie rano, szłam do pracy, wracałam i do nocy znów pracowałam w ogrodzie, każdy weekend i cały urlop spędzałam na tej wojnie każdy dzień 🙂 .

A róże… Wiedziałam o jednej róży, która rośnie w ogrodzie, zakwitała mniej więcej co dwa lata, ukorzenił ją i zasadził mój pradziadek, więc pieszczotliwie jest zwana “Romanem”. Zadbanie o Romana nie było trudne, natomiast w pewnym momencie moja Babcia “przypomniała sobie”, że gdzieś tam przy tarasie, obrośnięta chmielem i winoroślą powinna być róża. Owszem – była. Byłam w szoku, że przetrwała, ale moja wiedza na temat ogrodu (że trzeba podlewać i czasami dać nawozu) okazała się niewystarczająca. Więc się zaczęło – szperanie w internecie, pytanie na forach, robienie z siebie wariatki w ogrodnictwie i przeglądanie czasopism ogrodniczych. Róża przetrwała.

Miesiąc później kupiłam swoją pierwszą różę – Mainaufeuer (nazwa dość znacząca 🙂 ). I się zaczęło… Ogólnie to potem w ogrodzie znalazłam jeszcze 3 inne róże…
Niestety, jestem osobą, która lubi wyzwania i zwykłe pielęgnowanie kwiatów szybko zaczęło mnie nudzić. Najpierw nauczyłam się róże ukorzeniać, a potem postanowiłam spróbować stworzyć własną odmianę… Całą zimę spędziłam na werandzie starając się zmusić nasiona róż do wykiełkowania i… udało się. Przestudiowałam w tym czasie genetykę i genealogię róż i zrobiłam całą listę odmian, które będą mi potrzebne. Dzisiaj jestem szczęśliwą posiadaczką około 146 odmian róż i czekam na kolejne dostawy. Do tego powinnam doliczyć 5 małych sadzonek róż, które wykiełkowały mi zimą i już postanowiłam je wysadzić do ziemi oraz około 50 innych, które wciąż stoją w doniczkach, bo nie wiem czy coś wartościowego z nich wyrośnie.

Gdy tak się nad tym zastanowię, moje róże mają ze mną ciężko. Raz, że od maja do końca lipca, każdy kwiat zapylam (a co za tym idzie muszą wynosić owoce) – ten punkt będzie widać na zdjęciach, bo niestety, nie obcięte przekwitłe kwiaty dają taki efekt, że na kolejne kwitnienie trzeba długo czekać. Dwa, że specjalnie nie rozpieszczam ich wodą – stwierdziłam, że skoro jest u nas wysoki poziom wód gruntowych, to niech sobie “wyhodują” długie korzenie. Złamałam się dopiero przy większych suszach i dostawały tak 5 litrów wody na tydzień pod krzak w jednej dawce. A po trzecie w ogrodzie biega ogromny pies mojej mamy, który łamie ile tylko może i moja starsza sunia, która zwyczajnie nie widzi i ciągle coś podepta, do naszego stada przygarniętych zwierzaków należy jeszcze doliczyć osiem moich kociaków, które raz w tygodniu są wypuszczane do ogrodu i w jeden dzień starają się dorównać ilością zniszczeń swoim psim przyjaciołom.
Jedyne czym postanowiłam różom pomóc (tylko dlatego, że zależy mi, aby donosiły owoce) to jedna dawka nawozu długo działającego, opryski przeciw chorobom grzybowym (te powtarzam, bo w ogrodzie jest jeszcze dużo do zrobienia) i wczesną wiosną oprysk przeciwko robactwu (lub jak kto woli owadom). Ostatnio też zdecydowałam się na jednorazowy oprysk preparatem Asahi, który poleciła mi znajoma, która też kocha róże.

A wracając do tych 146 odmian u mnie w ogrodzie, mam wśród nich kilka “kolekcji”, które stopniowo staram się uzupełniać. Należą do nich kolekcja róż polskich hodowców, kolekcja “wróżek” jak zwykłam ją nazywać, kolekcja potomków pierwszego stopnia róży Peace oraz druga kolekcja potomków pierwszego stopnia – tym razem róży Queen Elizabeth. Ale mam też swoje ulubione, ukochane róże, które mnie zachwyciły… Należą do nich między innymi Kosmos, Elbflorenz, Schone vom See, Maria Curie i Prof. Kownas. O dziwo niezwykle miło mnie zaskoczyła róża New Imagine, którą oglądając na zdjęciach uznałam za brzydactwo, potem dostałam od ojca w prezencie i byłam w szoku, gdy zakwitła! Ostatnio stwierdziłam też, że absolutnie nie doceniałam tej pierwszej, zakupionej przez siebie róży, czyli Mainaufeuer… Kształt jej kwiatów i obfitość kwitnienia jest zniewalający!
Podsumowując ten przydługi wywód: jestem wdzięczna swoim szczęśliwym gwiazdom za każdy błąd jaki popełniłam w tym ogrodzie, bo dzięki nim nauczyłam się więcej niż mogłabym dowiedzieć się z książek!

A w międzyczasie czas jeszcze na zdjęcia, bo to w końcu konkurs fotograficzny, a nie pisarski; choć mój absolutny brak talentu fotograficznego i zamiłowanie do krzyżowania odmian mogą dać wrażenie, iż pogłoski o mojej ciężkiej pracy były dość mocno przesadzone 🙂

Sara Bednarczyk

Zostaw komentarz