Różane zmagania

Strona główna/Róże 2020/Różane zmagania
Please wait...

Za mną i za moimi różami bardzo ciężki rok. Chciałoby się powiedzieć tragiczny. Ale jak śpiewał mistrz “Show must go on”.
Pogoda na Śląsku w tym roku zdecydowanie nie była naszym sprzymierzeńcem: ciepła zima, wczesna wiosna, mokre i parne lato. Wszystko to razem sprawiło, że przez kilka długich miesięcy, ramię w ramię z moimi różami, musieliśmy walczyć o przetrwanie. Ale natura już dawno nauczyła mnie pokory.
Czasami miałam ochotę usiąść w błocie na moich rabatach i zacząć płakać. Ale opłaciło się, późno, bo późno, ale właśnie teraz róże zaczynają w pełni prezentować swoje piękno, jakby się odradzać.
Z 760 odmian róż w swoim ogrodzie, w efekcie straciłam “tylko”45. Ale i tak jestem dumna z tego, że przetrwaliśmy i z całego serca wierzę, że będzie lepiej.
Ogród różany postanowiłam stworzyć po śmierci swojego Dziadka. Rosły w nim już róże posadzone przez pradziadka i przez Dziadka, więc takie rozwiązanie wydawało mi się bardzo na miejscu. Nie wiedziałam wtedy jeszcze z jakimi wyzwaniami przyjdzie mi się zmierzyć.
Pierwsze własną sadzonkę róży kupiłam w pobliskim ogrodnictwie, była to Mainaufeuer, z którą do tej pory jestem bardzo związana. Potem pojawiły się Sommerabend i Tradition’95, następnie nasz Polski Chopin. A potem poszło już z górki. Aktualnie najczęściej zamawiam róże przez internet, czasami kupuję sadzonki w marketach, bo szkółki róż nie dysponują takimi odmianami, ale tutaj wiem, że muszę wziąć poprawkę na to, że niekoniecznie odmiana jest dobrze opisana. W ostatnim roku zaczęłam też sprowadzać róże z zagranicy, ponieważ tam dostępne są odmiany, których próżno szukać w Polsce, a moja lista “róż do zdobycia” jest bardzo długa i obejmuje takie róże jak Baby Chateau, Souvenir de Claudius Parnet, Louis de Funnes i Peer Gynt. Od trzech lat poszukuję też naszej rodzimej odmiany – Navoiki i po dziś dzień jest to ogromne wyzwanie.
Udało mi się natomiast zebrać sporą kolekcję potoków róży Peace, Queen Elizabeth, New Dawn i The Fairy. Innymi “seriami”, które z ulubowaniem zbieram jest Renaissance, Piano i Rokoko. Pojawiły się też pierwsze z serii Castle i National Park. I oczywiście róże polskiej hodowli, o dziwo, to jest kolekcja do której najtrudniej znaleźć nowe egzemplarze. Tutaj moją ukochaną różą jest Prof. Kownas.

Sadzenie odbywa się u mnie zwykle tak samo, głęboki dołek, na dno dołka kompost, warstwa ziemi, hydrożel i dopiero róża. Korzenie przysypuję warstwami ziemi z ogrodu i takiej zakupionej w ogrodnictwie (najbardziej lubię czarnoziem). Dodawanie hydrożelu do ziemi u mnie w ogrodzie niestety okazało się koniecznością. A aktualnie jestem w trakcie tworzenia rabaty o powierzchni 30 m2.

Z powodów wyżej wspomnianych w tym roku pielęgnacja róż w moim ogrodzie wyglądała nieco inaczej niż zwykle.
Oczywiście róże dostały dawkę długodziałającego specjalistycznego nawozu, bo wtedy jeszcze nie spodziewałam się “turbulencji”. Następnie musiałam używać Asahi, aby wzmocnić rośliny, zdecydowałam się też na wykonanie chemicznych oprysków przeciwgrzybowych, zainfekowane liście obrywałam i ścinałam zniszczone kwiaty. W trosce o pszczoły i inne pożyteczne owady nie zdecydowała się natomiast na opryski przeciw mszycom – namiętnie znosiłam do ogrodu biedronki. Najlepszą jednak decyzją okazało się podlanie róż rozcieńczoną gnojówką. Dopiero po tym zabiegu krzewy się pozbierały, choć swojski zapach unoszący się w powietrzu przez kilka kolejnych dni był nieziemski. Warto było!

Przez plagi nawiedzające mój ogród, musiałam też na ten rok zawiesić pracę nad stworzeniem nowej odmiany – bardzo obawiałam się, że na odchowanie owoców moje krzewy stracą zbyt dużo drogocennej energii. Co się odwlecze to nie uciecze…
Za to jedna z zeszłorocznych siewek zaszczyciła mnie pierwszymi kwiatami:

Podjęłam też jeszcze jedną trudną decyzję, a mianowicie, zdecydowałam się w tym roku przyciąć róże jesienią (zwykle robię to jak należy wiosną). Zapewne przez całą zimę będę drżała o to czy krzewy nie przemarzną, ale chcę do minimum ograniczyć możliwość przetrwania zarodnikom grzybów.

A teraz nie pozostaje mi nic innego jak zapomnieć o tym co było, odkupić utracone odmiany i z nadzieją patrzeć w przyszłość!
I takiego podejścia życzę wszystkim ogrodnikom 🙂

1 komenarz

  1. Renata 12 stycznia 2023 w 08:55 - Odpowiedz

    Podziwiam Panią za jej wytrwałość .Ja mam 120 róż i zeszły rok tak dał mi w kość że momentami chciało mi się płakać. Plagi robactwa i chorób w w najlepszym momencie gdy pąki prawie rozkwitały to pojawiły się ulewne deszcze i zniweczyły cały mój trud. Chodziłam i obrywałam zagniwające pąki .Zycie mnie nauczyło pokory i wiem że nie zawsze jest tak jak sobie to wymarzymy .Postanowiłam więc postawić na różne grupy róż .Kiedyś nie zwracałam uwagi na odporność tylko piękno i zapach ,Teraz kupuję również te które nie pachną a mają ADR .Zauważyłam że przy takiej różnorodności zawsze coś się udaje bo są róże odporne na upał ,na deszcz ,a nawet na przymrozki .W moim ogrodzie jest dużo róż historycznych wielkokwiatowych i pnących .Nie za dobrze czują się u mnie rabatowe .w upalne dni nie stosuję nawozów sypkich tylko gnojówki i nawożenie dolistne np. algi morskie i wyciągi z pokrzywy i skrzypu polnego .Od dwóch lat stosuję też EMY .Na robale te z wrotyczem Polecam bo niszczą również skoczki i przędziorki .Opryski robię o świcie bo EMY nie lubią słońca a kochają wilgoć .Trzeba być wariatem żeby wstawać o 4 rano ale to naprawdę się opłaca bo róże lepiej i zdrowiej rosną .Pozdrawiam i życzę wytrwałości i samych sukcesów i radości z życia ,

Zostaw komentarz