Moja przygoda z różami zaczęła się przypadkiem, ale zacznijmy od początku. Jako mała dziewczynka róże traktowałam zwyczajnie bez ekscytacji – to kwiatek jak każdy inny. Moje podejście do nich zmieniło się kilkanaście lat później.
Miałam już własny ogród na który nie bardzo miałam pomysł. Zaczęło się od niewielkiego skalniku który powiększał się stopniowo i wtedy to właśnie przypadkiem dowiedziałam się o festiwalu róż w pobliskiej miejscowości “Łask”. Lubię tego typu imprezy więc spontanicznie postanowiłam się wybrać. Pierwszy raz wtedy widziałam tyle rodzajów, gatunków, kolorów tych niezwykłych kwiatków. Tam też nabyłam swoją pierwszą róże i jedyną której nazwę nadal pamiętam – różę wielokwiatową “Chopin”.
Od “Chopina” wszystko się zaczęło – mój ogródek drastycznie się zmienił powiększając o kilkanaście różanych krzaków. Rozrastał i rozrasta się z roku na rok. Obecnie mam 70 róż. Niemal każda jest inna jedynie pojedyncze egzemplarze są takie same. Zależało mi, aby kwiaty nie powtarzały się, żeby każda była wyjątkowa, inna – szczególnie pod względem koloru. Można powiedzieć że z okolicy wykupiłam wszystkie róże których nie miałam. Kwiatki kupowałam w różnych miejscach, gdzie tylko moje oczy wypatrzyły coś czego “chyba nie mam” . Ryneczek, sklep, wystawy ogrodnicze, festiwale. Jak tylko nadarzyła się okazja uzupełnić brakujące miejsce w ogrodzie wzbogacając go o nowy egzemplarz to korzystałam z niej.
Róże mają to do siebie że ich kwiaty zmieniają się. Inny kwiat zaobserwujemy na początku, w trakcie i podczas przekwitania – wszystko zależy od fazy kwitnięcia, intensywności opadów, ilości nawozu, miejsca w którym rośnie, dlatego tak bardzo mnie urzekły. Opieka nad nimi nie należy do najłatwiejszych. Jest to kwiat który potrzebuje sporo uwagi, gdy chwilę się go zaniedba od razy można zauważyć że niczym jak królowa obraża się. Zainteresowania potrzebują niemal cały rok.
Wiosną po ostatnich przymrozkach krzaczki niczym bomby – trzeba odbezpieczyć z kory i drewnianych ząbków, przyciąć i czekać aż zaczną wypuszczać. Następnie nawożę pod korzeń granulatem, opryskuję na szkodniki i grzyby. Gdy już kwitną to regularnie obrywam przekwitnięte kwiaty, przycinam, podwiązuje, obrywam chore liście, podlewam, opryskuje na grzyby i szkodniki tak często jak zaistnieje potrzeba. Najbardziej uporczywe są mszyce szczególnie na wiosnę i choroby grzybicze na jesień tzn. rdzawość liści. Gdy sezon się kończy krzaczki trzeba zabezpieczyć na zimę osypać korzeń i miejsce szczepienia by nie przemarzło. Tak utulone róże czekają do wiosny a wiosną wszystko od początku i tak co roku.
Wyjątkowo ten rok nie jest korzystny dla moich róż. Silne wiatry i częste opady nie sprzyjały kwiatom.
Niestety nie udało mi się na zdjęciach ująć ich piękna w całości. Cały urok jest kiedy kwitną wszystkie na raz tworząc kolorowy żywopłot.
Fotografie trochę oszukują ich kolor. Wyglądają na jednakowe a to tylko złudzenie.
Z poważaniem
Sylwia Wolf
Zostaw komentarz